Być instruktorem i nie zwariować

 

Chyba jestem ostatnią osobą, która powinna pisać na ten temat. Całkiem niedawno zrobiłam swój chlubny i niechlubny rekord w ilości pracy, czyli 11 dni bez przerwy – łącznie z weekendem – po 15 godzin. Okazuje się, że jest to wykonalne, choć nie dążę do powtórki. To był splot okoliczności – kilka koleżanek na urlopach, więc je zastępowałam i sama byłam przed wyjazdem, więc z niektórymi klientami „nadrabialiśmy”. Jednak powracając do tematu. Wiele osób pyta mnie jak to możliwe, że prowadzę zajęcia w kilkunastu miejscach i czy mam jeszcze czas na życie. Odpowiedź jest prosta: dobra organizacja i stworzenie pewnych zasad. Na tym mogłabym skończyć ten wpis, ale po kolei…

Każdy instruktor/trener/nauczyciel ruchu jest w innej sytuacji. Dla wielu osób prowadzenie zajęć jest jedynie dodatkiem do codziennej pracy na etacie, choć zarazem spora grupa decyduje się na to, by praca instruktora była dla nich tą podstawową. Każdy preferuje nieco odmienny styl: niektórzy lubią działać tylko w jednym miejscu, inni w kilku. Jedna i druga opcja ma swoje korzyści. Pracując w jednym klubie czy studiu nie trzeba się przemieszczać, ale trafia się tylko do określonej liczby osób. Prawdą jest, że do dobrego specjalisty ludzie przyjadą nawet kilkadziesiąt kilometrów, ale po pierwsze nie każdy ma dostęp do wygodnej komunikacji w konkretne miejsce i możliwości czasowe, a po drugie nie zawsze klienci tak bardzo wgłębiają się w temat, że wiedzą iż ten „dobry specjalista” istnieje. Zdarza się, że gdy ktoś narzeka na ból czy kontuzję, wcale nie myśli o tym, by pójść do fizjoterapeuty lub terapeuty manualnego – dla instruktorów to oczywista droga, ale dla kogoś kto na co dzień ma tysiące innych spraw na głowie niekoniecznie. Dlatego lubię być w różnych miejscach: w studiach pilates, klubach fitness, ośrodkach kultury, domach prywatnych i online, zwłaszcza, że wszędzie panuje trochę inny klimat. Nie zawsze grafiki pozwalają na to, by móc przyjąć kogoś na trening w studiu o konkretnej godzinie. Czasem ktoś ma tylko 60 minut czasu, który może przeznaczyć na ćwiczenia, więc opcja z dojazdem trenera do domu takiego klienta jest jedyną możliwością. Zdarza się, że z powodu chorób, urlopów i wszelakich ograniczeń spotkać można się jedynie online – w ten sposób mogę prowadzić treningi dla osób z całej Polski, a nawet zagranicy i to w dodatku w różnych strefach czasowych. Bo przecież to instruktor jest dla klienta, a nie klient dla instruktora. Tak, tak, to brzmi idealistycznie, ale tak jest. Komfort osoby ćwiczącej powinien być priorytetem, bo rolą trenera jest zadbanie o to. Inna sprawa na ile instruktor jest mobilny, ile czasu ma do dyspozycji, jaką ma wizję swojej profesji i czy w ogóle chce pracować w kilku miejscach.

W każdym razie mój styl jest specyficzny. Miesięcznie przejeżdżam od dwóch do dwóch i pół tysiąca kilometrów pomiędzy domami, studiami, klubami. Pracuję siedem dni w tygodniu, także w godzinach 22, 23 czy 24. I nie ma w tym nic dziwnego, bo wśród klientów mam osoby, które pracują na zmiany, a także tych, u których jest kilka godzin różnicy z powodu stref czasowych. Rzeczywiście dość stresogennym czynnikiem jest przemieszczanie się i jazda samochodem: korki, dbanie o punktualność, poczucie bycia w ciągłym biegu, a nawet sama pozycja siedząca za kierownicą to przecież nic dobrego chociażby dla kręgosłupa. Z drugiej strony czas w aucie to możliwość wykonywania ćwiczeń oddechowych, moment na przemyślenie treningu. W dodatku mając zestaw głośnomówiący auto może stać się małym biurem, a godziny spędzone na dojazdach spokojnie można poświęcić na naukę poprzez słuchanie webinarów czy podcastów lub na relaks przy ulubionej muzyce.

Co może wyprowadzić instruktora z równowagi? (Obiecałam, że o tym napiszę, więc proszę bardzo, choć pewnie można byłoby na ten temat stworzyć oddzielny post.) Grupa klientów, która na treningu zaczyna zajmować się zupełnie innymi rzeczami niż ćwiczeniem. Myślę, że niektórzy czytający ten wpis do dziś pamiętają moją zniesmaczoną minę, gdy w czasie zajęć dziewczyny postanowiły przetestować płyn do czyszczenia fug, a następnie składać zamówienie. Sytuacja oczywiście była jednorazowa, więc można dziś wspominać jako anegdotkę. Dlaczego instruktora takie rzeczy mogą zdenerwować? Bo prowadząc trening mam do zrealizowania pewne cele i osiągnięcie ich wiąże się z zaangażowaniem klienta. Choć wiadomo, że czasem zdarza się taki dzień, gdy trzeba wspólnie pomarudzić, zrobić relaksacyjny trening i potraktować taką godzinę jako chwilę odpuszczenia sobie, bo nie zawsze wszystko musi być na 100% i na poważnie. Większy kłopot stanowi odbieranie przez uczestników zajęć grupowych telefonów i prowadzenie rozmowy na sali. Nie mówię oczywiście o sytuacji, gdy ktoś czeka na ważne połączenie, ale na przykład o dzwonku, który pojawia się w połowie relaksacji w kompletnej ciszy. Innym kłopotem jest temat pogody. Jeżeli jest ciepło pojawia się problem, że jest gorąco i nie ma siły, jeśli deszcz – słabe ciśnienie, jeśli śnieg – zimno i się nie chce, jeśli chmury – boli głowa, jeśli brak słońca – ciemno i to zniechęca. Kiedyś przez tydzień notowałam na ilu treningach usłyszałam cokolwiek negatywnego o pogodzie. Wynik? Ponad 80 procent. Jedyny plus jest taki, że po ćwiczeniach na ogół zadowolenie wzrastało i kończyły się narzekania. Zawsze się uśmiecham, gdy słyszę, że komuś się nie chce ćwiczyć. Instruktor też człowiek i mnie też niekiedy ogarnia chęć lenistwa, zwłaszcza, gdy czytam coś przyjemnego albo przygotowuję materiały na szkolenia i czuję „flow” lub za oknem sypie śnieg. Kiedyś próbowałam udawać, że zawsze odczuwam energię i entuzjazm. Dziś śmiało przyznaję publicznie, gdy trochę mi się nie chce, bo to naturalne. Ważne, żeby nie było to zbyt częste.

Staram się dbać o osiem godzin snu – to jedna z tych zasad, które pomagają sprawnie funkcjonować i w dodatku nie wpadać w szybką irytację. Aczkolwiek istnieje tysiąc rzeczy, które odrobinę spędzają mi sen z powiek. Przede wszystkim prowadzenie działalności gospodarczej nie jest proste. Lubię dużo wiedzieć nie tylko w zakresie tego, co robię na treningu, dlatego staram się na bieżąco śledzić portale i informacje ekonomiczne. A że jestem magistrem politologii sprawia mi to nawet pewną przyjemność. Faktury, paragony, raporty – siedzenie w papierkach uwielbiam, może dlatego, że to odskocznia od takiej standardowej pracy instruktora. Tylko, że jednocześnie to kolejne godziny spędzone w pracy. Do tego dochodzą dzienniki obecności, które funkcjonują w niektórych miejscach, aplikacje. I w momencie, gdy jednocześnie prowadzi się zajęcia w kilkunastu miejscach robi się tego naprawdę dużo. Można to traktować jako pewne wyzwanie dla udoskonalania pamięci. Nie używam kalendarza jako terminarza – staram się wszystko mieć w głowie i przez te kilkanaście lat jeszcze nie zdarzyło mi się pomylić. Wręcz obawiam się, że gdybym zaczęła zapisywać daty treningów, w końcu o czymś bym zapomniała.

Z innych kwestii, które pozornie mogą wydawać się mało ważne. Im więcej się wie, tym większe pojawia się uczucie niewiedzy. Zdarza się, że przychodzi ktoś po wypadku, z dużym problemem w kręgosłupie, albo w trakcie choroby nowotworowej – gdy chcę zadbać o jak najlepszy trening szukam rozwiązań często analizując w nieskończoność lub dopytując tych, którzy w danych dziedzinach są specjalistami.

Jak z tym wszystkim sobie poradzić? Są tylko dwie zasady: dobra organizacja i postawienie granic. To wszystko pozwala na wzajemny szacunek. W tym pierwszym przypadku kluczowe dla mnie jest to, by każdy klient mógł skorzystać z treningu nawet jeżeli mnie fizycznie nie ma. Po pierwsze mam znakomite koleżanki, które mnie zastępują, po drugie mam możliwość prowadzenia treningów online z różnych miejsc na świecie. Dzięki temu praca przez siedem dni w tygodniu nie jest taka straszna, bo mogę wyjechać na „urlop” kiedy chcę. Staram się też, żeby mój grafik był elastyczny, zbyt duża powtarzalność sprawia, że wpadam w rutynę. Wyznaczanie granic to z kolei trudny temat, ale można się z czasem nauczyć i tego. Wiem, że praca z rana nie jest moją domeną, dlatego nie prowadzę treningów o szóstej, siódmej, ósmej. Choć znam i polecam instruktorów, którzy są rannymi ptaszkami.

I jeszcze jedna sprawa – podejrzewam, że nie tylko w moim zawodzie – każdy potrzebuje czasu dla siebie, ciszy, regeneracji lub chwili na to, by po prostu nic nie robić. Problem w tym, że zazwyczaj się o tym mówi, ale już trudniej to zrealizować. Polecam moją metodę polegającą na wyznaczeniu sobie pewnego realnego punktu odniesienia. Jak? Na przykład w kontekście hobby czy tego jak lubimy spędzać wolny czas. Uwielbiam czytać książki i uważam, że nie jestem pracoholikiem wtedy, gdy przeczytam przynajmniej pięć pozycji w jednym miesiącu. Sprawdza się doskonale. Choć muszę się przyznać, że w styczniu po raz pierwszy od lat przeczytałam tylko trzy książki – to był moment na refleksję i chyba inspiracja do tego wpisu…

Ale! Każdemu życzę takiej pracy jak moja. Satysfakcja z sukcesów i progresu osób ćwiczących jest ogromna. Powstają też wspaniałe relacje interpersonalne oraz możliwość poszerzenia horyzontów. Choć nigdy nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że jeśli lubi się swoją pracę to tak naprawdę nie przepracuje się ani jednego dnia w życiu. Wręcz przeciwnie – jeśli lubi się swoją pracę i wykonuje się ją z poczuciem misji, to często jest się w pracy 24 godziny na dobę.

 

PS. Warto mieć całkiem odjechane hobby, które sprawia, że można się oderwać. Moje? W dużym uproszeniu związane jest z historią II wojny światowej i konkretnymi modelami okrętów.marta z rozmaitym sprzętem do ćwiczeń i szerokim, lekko szalonym uśmiechem

4 komentarze

  1. Agnieszka 30 września 2022 at 16:03 - Reply

    I znowunie zaskakujesz że druga wojna to wiedziałam ale ze okrety to już nie i dzięki za treningi 830

    • Świadomy Ruch 30 września 2022 at 23:04 - Reply

      🙂 Dziękuję i do zobaczenia już za kilka godzin na treningu oczywiście.

  2. Aneta 30 września 2022 at 18:16 - Reply

    Z przyjemnością przeczytałam, od początku do końca, pieknie powiedziałaś, szczerze…. dobra organizacja i postawienie granic- sprawdzi się w każdej dziedzinie. Relacje międzyludzkie…. poznałyśmy się na treningach, umocniła się nasza relacją, gdy interesowałaś się moim zdrowiem w czasie ciężkiej choroby.To zbliża, i tego się nie zapomina. Dziękuję, że jesteś, taka, jaka jesteś. Szczera i bez lansowania

Możesz opublikować komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi