Kulturalne życie instruktora pilates
„Bo ty masz takie kulturalne życie” – powiedziała mi całkiem niedawno Karolina, która z dwiema innymi dziewczynami współtworzy ze mną zespół studia pilates Esencja. Rozwijając myśl: chodziło o to, że czytam dużo książek, jeżdżę na koncerty, spektakle. Ci, którzy chodzą do mnie na treningi też dobrze wiedzą, że o „kulturalnym życiu” mogę mówić godzinami. Jednak nawiązując do tego, chcę napisać o tym z nieco innej strony.
Coraz częściej znajomi instruktorzy mówią o wypaleniu zawodowym, powtarzalności prowadzącej do nieprzyjemnej rutyny i ogólnym zmęczeniu. Wiadomo, każdy jest w innej sytuacji, więc trudno o jakiekolwiek odniesienie. Natomiast zastanawiam się, czy nie czułabym podobnie, gdyby owego „kulturalnego życia” mi zabrakło. Oczywiście moja praca to moja pasja, a pracoholizm – niekoniecznie w złym znaczeniu – to moje drugie imię. Tylko, że prowadzenie studia i treningów choć ekscytujące to jednak w pewnym stopniu jest obciążające. Niedawno Magda Nowak pisała na swoim blogu jak nasza praca w jakimś sensie bywa przytłaczająca, bo to nie tylko poprowadzenie zajęć, ale też kwestie organizacyjne, ciągłe poszerzanie wiedzy, poszukiwanie rozwiązań indywidualnie dla każdej osoby, brak czasu na regenerację itd. Jednocześnie zajęcia w małych grupach to zarazem wspaniałe relacje międzyludzkie: dowiadujemy się o zaręczynach, ślubach, sukcesach, awansach, ale też o tym co przykre: stresie, chorobach. Często takie wydarzenia wpływają na to, jakie ćwiczenia powinniśmy przygotować danego dnia, kiedy być ostrożnym, a na co zwrócić szczególną uwagę, by ruchem komuś pomóc, a nie zaszkodzić. Tych informacji jest bardzo dużo i sztuką jest umiejętność odcięcia się od tego w czasie wolnym, by móc zająć się sobą. Podejrzewam, że dotyczy to także wielu innych zawodów, gdzie kluczowy jest kontakt z ludźmi.
Moim sposobem jest „kulturalne życie”. Dlaczego? Zdarza mi się prowadzić 60-70 godzin zajęć tygodniowo, w tym czasie muszę być ekstrawertykiem, nawet jeśli zajmuję się treningiem stricte relaksacyjnym to ciągle muszę być w skupieniu i w jakiś sposób dzielić się swoją energią. Zawsze mam ze sobą czytnik e-booków i każde okienko wykorzystuję na czytanie, to pozwala mi złapać równowagę, ale dziś chcę napisać o muzyce, która prawdopodobnie jest ważniejsza od literatury. Moim Mistrzem jest Józef Skrzek i w połączeniu z legendarnym SBB i we wszelkich solowych wydaniach. Jego płyt mam grubo ponad sto, a GAD Records systematycznie dba o to, by kolekcja się powiększała i powiększała – a już porównywanie koncertowych wersji tych samych utworów z różnych lat to chyba moje największe hobby. Niektórych albumów słucham nieustannie, do innych powracam po latach, bo Józef Skrzek nie funkcjonuje w żadnych konkretnych ramach; tworzy muzykę organową, sakralną, elektroniczną, jest ikoną polskiego rocka progresywnego i wirtuozem instrumentów klawiszowych, choć grywa na basie i harmonijce oraz śpiewa, inspiruje się folkiem, występował z jazzmanami… Można wymieniać długo, ale te informacje akurat łatwo znaleźć.
Wszystko zaczęło się ponad 20 lat temu, gdy będąc praktykantką w gliwickim radiu przeprowadziłam wywiad z Józefem. Byłam świadoma, że to legendarna postać, nawet miałam już ze trzy płyty SBB, ale chyba jeszcze nie do końca potrafiłam zrozumieć tę muzykę. Jednak dopiero gdy Józef zaprosił mnie na koncert zrozumiałam, że to jest coś zupełnie innego niż wszystko, co poznałam dotychczas. Później były występy chociażby w planetarium w Chorzowie z projekcją nieba czy mocne rockowe granie z SBB. Za każdym razem inaczej, często w zupełnie odmiennych konstelacjach artystycznych, z rozmaitymi muzykami. I to jest to, co dla mnie najbardziej istotne: otwartość na różnorodność, na kilka pokoleń, na improwizacje – w dodatku z niesamowitą energią i charyzmą.
Kiedyś w jednym z wywiadów Józef powiedział, że można łączyć światy, tylko trzeba chcieć. Właśnie tak czuję moją pracę. Nie wyobrażam sobie zamknięcia się tylko na klasyczny nurt pilatesu. Jeżeli mam wiedzę w innym zakresie, to chętnie z niej korzystam i nie interesuje mnie, w jaki sposób ktoś będzie to definiował czy próbował nadać nazwę. Ważny dla mnie jest człowiek i poprawa jego samopoczucia, a nie doskonalenie jakiegoś konkretnego ćwiczenia w nieskończoność po to, by mieć na przykład fajne foto do mediów społecznościowych.
Muzycznie też nigdy nie zamykam się na konkretne gatunki. Jeśli po prowadzeniu paru godzin szkolenia gdzieś na drugim końcu Polski czuję w drodze, że za kierownicą potrzebuję energii, słucham Rammsteina. Podobnie zresztą, gdy robię sobie własny trening cardio. Fascynuje mnie muzyka industrialna i niemiecka elektronika: Kraftwerk, Die Krupps, Eloy. Słucham też polskiej muzyki elektronicznej – tu ostatnio ze szczególnym uwzględnieniem Przemka Rudzia, którego płyty znakomicie mnie wyciszają i pomagają w drzemkach. I oczywiście kilkanaście lat bycia dziennikarzem zajmującym się głównie kulturą sprawia, że sięgam po płyty różnych wykonawców w zależności od nastroju, ochoty na wspomnienia czy „potupania sobie nóżką”.
Muzyka to emocje, ale często przefiltrowane przeze mnie jako słuchacza. Jeśli prowadząc treningi muszę w pewien sposób być ekstrawertykiem, to słuchając muzyki mogę stać się introwertykiem, analizować własne przemyślenia, pozwolić sobie na odpoczynek. Dodatkowo wyjazdy na koncerty to poczucie wolności, podróże to nowe smaki, rozmowy, znajomości, miejsca. Często po powrocie słyszę od klientów, że robimy zupełnie nowe ćwiczenia. Dlaczego? Bo wychodzę ze schematów i z powtarzalności, przyjeżdżam z odświeżonym umysłem i nową energią. Dodatkowo mam niezwykłą satysfakcję, że w tym roku na koncerty Józefa zaczęło jeździć sporo moich klientów. Cieszę się, gdy mogę komuś w jakiś sposób opowiedzieć o swoich fascynacjach i zachęcić do słuchania dobrej muzyki – po prostu.
Zdjęcia: Irina Dzierżanowska.
PS. Oczywiście gdyby nie dziewczyny, które współtworzą ze mną Esencję i pomagają z zastępstwami podczas wojaży moje „kulturalne życie” byłoby uboższe. Dziękuję.
Brawo! Nie wiem co lepsze – tekst czy fotki.
Pozdrawiam serdecznie
Podziwiam to, że realizujesz swoje pasje. Cieszy mnie to szczególnie dlatego, że mogę korzystać z Twojej energii, z zapału i profesjonalizmu z jakimi prowadzisz zajęcia, a przy okazji zarażasz „kulturalnym życiem”…
Marta Jesteś z Miłości.