Blaski i cienie treningu online

W marcu minie rok od kiedy fitnessowy świat się zmienił. Bywały miesiące, gdy kluby mogły funkcjonować niemal normalnie, tylko w reżimie sanitarnym. Zdarzało się też, że ludzie chętnie wybierali treningi w plenerze. Jednak przede wszystkim rok upłynął pod hasłem „online” (zresztą nie tylko w tej branży). Czy w ogóle da się trenować w taki sposób, a może to tylko strata czasu? Jak czuje się ćwiczący, a jak instruktor? Chcę Wam pokazać ten temat z dwóch stron, bazując na swoim doświadczeniu, a w ciągu ostatnich 12 miesięcy poprowadziłam około tysiąca wirtualnych treningów (tych „live” też wcale mało nie było).

Pamiętam moment, gdy z dnia na dzień pojawiły się informacje o koronawirusie w Polsce i kluby się wyludniły. Można było czekać i przyglądać się sytuacji, ale można było też próbować działać, najlepiej od razu. Wcale nie byłam przekonana do wersji online, bo przecież od kilkunastu lat prowadzę zajęcia na żywo, podczas których mogę z każdym porozmawiać, ocenić postawę ciała, skorygować manualnie, dostrzec każdy szczegół. Jednak sądziłam, że to rozwiązanie doraźne, na dwa tygodnie albo miesiąc. Chciałam utrzymać kontakt z ludźmi i ciągle coś robić. Nie miałam czasu zastanawiać się, czy jestem gotowa na taką formę, czy będę się dobrze w niej czuła. Uznałam, że trzeba spróbować i dzięki temu nie odczuwałam jakiegoś stresu, choć doskonale rozumiem instruktorów, którzy z różnych powodów nie zdecydowali się na taką metodę pracy lub po prostu się w niej nie odnaleźli.

Widząc, co się szykuje, już na dzień przed lockdownem, zaczęłyśmy prowadzić z Agnieszką Targońską program Fit Therapy z zajęciami grupowymi. Wielu moich klientów momentalnie zdecydowało się na treningi personalne lub w małych grupach. Okazało się też, że osoby, które ćwiczyły u mnie przed laty, a teraz mieszkają zagranicą, również chcą trenować online. Wszystko potoczyło się naturalnie. Oczywiście na początku zdarzało mi się mimowolnie dotknąć ekranu (sic!), żeby kogoś poprawić i dziwnie się czułam pokazując ćwiczenia w pustej kuchni przed komputerem ze świadomością, że gdzieś tam po drugiej stronie jest sporo osób. Dzisiaj wiem, że nawet, jeśli wszystko wróci do normy, nie zrezygnuję z treningów online, bo dają dużo dodatkowych możliwości także jako uzupełnienie spotkań na żywo.

Zacznijmy od tego, że jest kilka form pracy online, z których korzystam:

  • Trening grupowy, podczas którego instruktor prowadzi zajęcia, ale nie widzi uczestników. Oczywiście najlepiej byłoby wiedzieć, kto ćwiczy, jakie ma problemy w ciele, jak się czuje danego dnia. Nie zawsze dowiemy się tego z komentarzy, a poza tym prowadząc zajęcia nie da się czytać wiadomości na bieżąco, zwłaszcza, jeśli jest ich sporo. Dobrze jest mieć kontakt z ludźmi także poza transmisją, wtedy można ułożyć trening zgodnie z indywidualnymi potrzebami. Wbrew pozorom to spore wyzwanie, ponieważ powinno być bezpiecznie i uniwersalnie. Dlatego warto pokazywać modyfikacje, stopnie trudności, przypominać o ułatwieniach np. poduszka pod kolana, kostka do jogi pod dłonie. Instrukcje muszą być zrozumiałe, a ustawienie ciała do kamery takie, by wszystko można było zobaczyć. Z drugiej strony dzięki takim treningom tworzą się wspaniałe grupy, w których uczestnicy wzajemnie motywują się do działania.
  •  Trening w małej grupie, podczas którego instruktor może obserwować, co robią ćwiczący, komunikować się z nimi i w każdej chwili ich poprawiać, sprawdzając poprawną technikę. Znakomita opcja dla paczek znajomych, którzy niekoniecznie sami mają chęć ćwiczyć, a taki trening stanowi przynajmniej namiastkę spotkania. Z kolei instruktor może dobrać ćwiczenia odpowiednio do samopoczucia i możliwości klientów.
  • Trening personalny, podczas którego instruktor cały czas widzi osobę i z nią rozmawia, koryguje. Najlepsza dostępna forma, ponieważ trening można idealnie dopasować do potrzeb danej osoby. Jeżeli jakieś ćwiczenie jest zbyt trudne lub łatwe, szybko da się je zmodyfikować. Można też ustawiać kamerę w jak najbardziej dogodny sposób, by obserwować szczegóły ruchu. Wiele osób doskonale czuje się ćwicząc w domu zamiast w klubie wśród innych, zatem i efekty są lepsze. Dzięki rozmowie można popracować nad nawykami żywieniowymi, dołożeniem aktywności fizycznej do codziennych zajęć, a nawet pomóc stworzyć prawidłowe wzorce ruchowe w środowisku, w którym ktoś przebywa przez wiele godzin.

Wiadomo, że nie ma lepszej formuły niż trening na żywo. Gdy ktoś wchodzi na salę, od razu widzę w jaki sposób stawia kroki, jaką ma postawę, co robi z barkami i głową, czy któraś strona ciała dominuje, jak zachowuje się kręgosłup. Podczas online jest to utrudnione. Wielokrotnie nic nie zastąpi korekty manualnej. Niektórych ćwiczeń trzeba unikać, bo wymagałyby asekuracji drugiej osoby, a przez internet nie mogę tego zrobić. Owszem, ważna jest kreatywność w wymyślaniu pomocy i przyborów, ale czasem fizycznie człowieka zastąpić się po prostu nie da. Nierzadko konkretne ćwiczenia łatwiej wytłumaczyć i pokazać na żywo. Ponadto w studiu czy klubie jest większy dostęp do specjalistycznych sprzętów. Owszem, wiele osób kupuje rollery, piłki, hantle, a nawet bieżnie, rowerki stacjonarne, ale bardzo rzadko ktoś pozwala sobie chociażby na pilatesowy reformer. Poza tym ważne są relacje „face to face”, bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem.
Jednak patrząc z drugiej strony. Jeżeli ktoś mieszka zagranicą, a chce ćwiczyć ze swoim ulubionym trenerem, online będzie doskonałym rozwiązaniem. Podobnie jeśli ktoś ma przyjaciół czy rodzinę w odległym mieście, a chciałby z nimi trenować w małej grupie. Zdarza się, że ktoś z różnych powodów nie może chodzić do klubu, bo np. opiekuje się którymś z chorych rodziców – wtedy również wirtualna wersja będzie lepsza. Często nie chcemy tracić czasu na dojazdy do studia albo nie mamy ochoty wyjść na deszcz lub śnieg – wówczas łatwiej zmotywować się do działania w domu. To także wymaga pewnej konsekwencji: trzeba zorganizować sobie czas, miejsce i przestrzeń, a nierzadko pokonać technologiczne opory, bo nie każdy wie jak używać komunikatora (dotyczy to często starszych osób), więc przydaje się pomoc kogoś bliskiego.

Marta ćwiczy na plaży przed telefonem

Chyba często na tym blogu powtarzam, że można zrobić dla siebie wiele, ale tylko jeśli naprawdę się tego chce. Jeżeli z góry założymy, że ćwiczenia online nam nie odpowiadają może okazać się, że ograniczymy aktywność fizyczną w czasach pandemii. Owszem, nie każdemu taka forma przypadnie do gustu, ale warto spróbować. Tak naprawdę to zadanie instruktora, żeby ktoś chciał ćwiczyć, dostrzegał efekty i miał z tego przyjemność. Gdy prowadzę takie treningi staram się przekazać tę samą wiedzę, co w studiu czy klubie, a nierzadko nawet dorzucam więcej ciekawostek, bo jest na to czas. Owszem, przez internetową kamerkę nie jestem w stanie kogoś dotknąć i poprawić, ale widzę bardzo dużo i mogę sporo skorygować. Po roku pracy online wiele osób osiągnęło lepsze efekty niż wcześniej. Dlaczego? Przede wszystkim z powodu systematyczności. O wiele łatwiej wygospodarować godzinę (czasem nawet 30 minut) w domu niż wyjście do klubu. Poza tym można sobie pozwolić na większą elastyczność w grafiku – w klubie zazwyczaj umawiamy się na konkretną godzinę, w wersji online terminy mogą być ruchome. Niektórzy lubią trenować w otoczeniu, które znają na co dzień, łatwiej im się rozluźnić, a relaksację można przeprowadzić pod własnym, ciepłym kocykiem. Jednak minusów też nie brakuje: biegające i płaczące dzieci, pies, który akurat chce leżeć na macie, a hantelek jest dla niego kością do obgryzania, sąsiedzi z młotkiem i wiertarką… W przypływie endorfin trzeba uważać na żyrandole, stoły, okna. Zdarzają się problemy z internetem lub sprzętem (choć jak jest wizja, a nie działa mikrofon to zawsze można zadzwonić i ustawić telefon na tryb głośnomówiący). Czasem do treningów dołączają członkowie rodziny, znajomi, zwierzęta. Zabawnych sytuacji nie brakuje, ale czy to coś złego? W ten sposób zaczęły ćwiczyć osoby, które nigdy wcześniej tego nie planowały. Zdarza się, że ktoś mieszka w małej miejscowości i ma daleko do klubu lub po prostu nie chce ćwiczyć z innymi osobami. Trening personalny online daje poczucie większej prywatności, bez oglądania się na kogokolwiek.

Gdyby ktoś zapytał mnie o treningi online w 2019 roku, pewnie pokręciłabym głową. To jednak oznacza, że nie zauważałam pewnego potencjału. Jeśli wyjeżdżałam na urlop, szkolenie, moi klienci mieli przerwę w treningach (owszem, zdarzało mi się przygotować komuś rozpiskę, ale wiadomo jak to jest z zadaniami domowymi – mało kto je wykonywał). Podobnie się działo, jeśli ktoś wyjeżdżał. Wówczas traciliśmy tydzień lub dwa, a dodatkowo takie wybicie z rytmu powodowało, że znów trudniej było wrócić do systematycznych treningów. Wersja online pozwala mi być w kontakcie z klientami niemal zawsze i wszędzie. W ciągu tego roku prowadziłam zajęcia w najróżniejszych okolicznościach: nad Jeziorem Maltańskim w Poznaniu, z parku w Gdańsku Oliwie, na plaży w Trójmieście, w lesie, w hotelach i licznych kawiarenkach w całej Polsce. Szum morza w tle, śpiew ptaków czy ładne widoki – wszystko to sprawia, że trening jest nowym, przyjemnym doznaniem, także dla mnie. Owszem, zdarzyło mi się kilka wpadek. W jednym parku wiatr zdemolował mój telefon, a na plaży mewa dokonała na mnie defekacji. Aczkolwiek słyszałam o gorszych przypadkach. Moja znajoma instruktorka w lesie usłyszała zbliżające się porykiwania samca sarny i uciekła. Przyznaję też, że zdarzają mi się pewne perfidne zachowania, bo jak inaczej nazwać siedzenie w nadmorskiej kawiarni nad ciachem i zachęcanie innych do wysiłku? Pozwalam sobie na różne żarty, bo różnorodność, tak jak i w treningu, jest potrzebna. Na co dzień treningi online wymagają ode mnie tyle samo, a może czasem i więcej skupienia, co spotkania na żywo. Wiele rzeczy trzeba jeszcze dokładniej wytłumaczyć lub pokazać. Zarazem mogę je idealnie dopasowywać do ćwiczących i skupić się na szczegółach. Zdarza się, że jeśli ktoś pokaże mi swoje stanowisko pracy przed komputerem, krzesło przy stole, kanapę ustawioną dużo niżej niż telewizor, jestem w stanie zrozumieć skąd biorą się niektóre napięcia w ciele i możemy coś wspólnie zmienić. Mogę też komuś pomóc zaaranżować miejsce do relaksacji, czy nauczyć automasażu piłeczką. Czasem wystarczy sama obecność instruktora. Jedna z moich klientek jeżdżąc na rowerze stacjonarnym pod moim okiem spala w godzinę 100 kcal więcej niż podczas samodzielnego wykonania identycznego treningu.

Marta prowadzi trening w nadmorskiej kawiarni

Można szukać plusów i minusów ćwiczenia online – jest ich wiele. Najważniejszy jest sam ruch. Aczkolwiek dobrze jest móc skonsultować wszystko z trenerem. Jeżeli ktoś dotychczas nie ćwiczył, nie zna techniki, nie powinien od razu rzucać się na głęboką wodę i korzystać z pierwszych lepszych filmików, które znajdzie w internecie. Kluczem jest bezpieczeństwo i dopasowanie treningu indywidualnie. Nie dla każdego wszystkie formy ruchu są wskazane. Natomiast nie warto szukać też wymówek w stylu: jeśli klub jest zamknięty to nie da się ćwiczyć. Nawet jeżeli nie masz ochoty ruszać się przed komputerem, spróbuj więcej spacerować, wybierz się do lasu, na basen, poszukaj takiej formy aktywności, która sprawi Ci przyjemność. Wiele osób podczas pierwszego lockdownu zarzekało się, że nie chce ćwiczyć online, wierząc, że wszystko szybko wróci do normy. Po kilku miesiącach decydowali się jednak na wirtualne treningi, bo bezruch sprawił, że przybyło kilka kilogramów, ciało stało się sztywniejsze i pojawiły się bóle pleców. Choć sama czekam na czasy, w których online będzie wyborem (i uzupełnieniem), a nie koniecznością.

Możesz opublikować komentarz