Czy instruktor powinien się uczyć?

Wakacje, a ja wyskakuję z tematem nauki? Cóż, wielu moich klientów jest na urlopie, więc mam nieco mniej treningów, a to oznacza wolny czas na nadrabianie zaległości. A tych uzbierało się sporo przez ostatnie miesiące: mam do skończenia kilkanaście kursów online, co czynię z dziką przyjemnością.

Ktoś mógłby zapytać, czy instruktor fitness, nauczyciel Pilates, trener personalny powinien się dalej uczyć? Czy nie wystarczy udać się na podstawowe (i ewentualnie rozszerzone) szkolenie ze swojej działki, a następnie odcinać kupony? Nie wystarczy. Owszem, fundamenty są bardzo ważne – to na nich bazujemy, to one są punktem odniesienia, kształtują nas w tym zawodzie, ale holistyczne podejście zdobywa się z czasem. Wspaniale, jeśli podstawowe szkolenie daje dużo wiedzy, tylko, że ta z upływem czasu również się zmienia. Kilkanaście lat temu, gdy starałam się o tytuł instruktora rekreacji ruchowej, uczono na przykład, że trzeba robić „brzuszki” w dziesiątkach powtórzeń, a przysiady tylko do linii kolan i ani centymetra niżej. Dziś wiemy, że z „brzuszkami” trzeba uważać, bo mogą zwiększać ciśnienie wewnątrzbrzuszne, negatywnie wpływać na dno miednicy czy przeponę – zwłaszcza te robione bez poprawnej techniki i „na ilość”. Z kolei przysiad ma tysiące oblicz, ale żeby ciało było funkcjonalne dobrze jest czasem zejść bardzo nisko chociażby dla poprawienia zakresów w stawach skokowych, kolanach i biodrach, nie mówiąc już o ogólnej mobilności. Wiadomo, przeprowadzane są nowe badania, stan wiedzy ewoluuje. Z pewnością zmieniają się i trendy, więc nie zdziwię się, jeśli za pięć lat np. któreś z popularnych prozdrowotnych ćwiczeń z jakiegoś nieznanego teraz powodu okaże się niewskazane. Warto być na bieżąco, konfrontować ze sobą różne opinie i mieć tak szeroką wiedzę, żeby umieć zająć swoje stanowisko. Nie bez powodu często mówię, że konkretny ruch nie jest zakazany, bo „wszystko zależy od…”.

 

Certyfikaty, które otrzymałam tylko w czasie pandemii cz. 1.

 

Jednak nie o tym chciałam pisać. Jako instruktorzy/trenerzy/nauczyciele pracujemy z ludźmi i naszym zadaniem jest pomaganie w osiąganiu celów, dobrego samopoczucia i przede wszystkim zadbanie o bezpieczeństwo podczas wykonywania konkretnego ruchu. Nawet najlepsze początkowe szkolenia nie dadzą nam tak szerokiej wiedzy z prostego powodu: mamy się tam nauczyć podstaw zawodu, konkretnej metody. Natomiast na co dzień spotykamy się z ludźmi, którzy mają różną historię urazów, kontuzji, zdiagnozowanych i niezdiagnozowanych schorzeń. Na zajęcia przychodzą osoby z bólem pleców, stawów, napięciem spowodowanym stresem lub przyjmowaniem złej postawy w pracy bądź samochodzie. Ćwiczyć chcą też młode mamy po cesarskich cięciach i porodach naturalnych, seniorzy po zawałach i udarach, osoby, które mają problem z równowagą i koordynacją itd. Instruktor nie jest lekarzem, ale powinien wiedzieć jak w konkretnych sytuacjach postępować, by nie tylko nie szkodzić, ale jeszcze pomagać. Nie da się tego nauczyć podczas kilku weekendowych spotkań. Potrzebna jest praktyka, doświadczenie i właśnie ciągłe dokształcanie się. Praca trenera to przede wszystkim odpowiedzialność za coś niezwykle cennego, czyli zdrowie innych ludzi. Dobrze, jeśli trening jest zabawą, ale nie może być luźnym zbiorem tego, co w danym momencie przyjdzie instruktorowi do głowy.

Biorąc udział w kursach warto pomyśleć o specjalizacji, tematach, które nas szczególnie interesują i je zgłębiać np. problemy związane z postawą, profilaktyka zdrowego kręgosłupa, stretching lub powięź. Nie można być ekspertem od wszystkiego. Owszem, warto zdobywać wiedzę ogólną, bo dzięki niej można spojrzeć na poszczególne tematy z wielu perspektyw. Nie jestem dietetykiem, ale interesują mnie kursy z psychodietetyki, bo mogę podpowiedzieć klientowi jak skutecznie, krok po kroku zmienić nawyki żywieniowe. Nie jestem fizjoterapeutą, ale uczestniczę w warsztatach z tej dziedziny, żeby lepiej zrozumieć funkcjonowanie ciała i mechanizmy naprawcze – jednak, jeśli któryś z moich podopiecznych ma konkretny problem – odsyłam do terapeuty manualnego lub fizjoterapeutki uroginekologicznej, z którymi współpracuję. Czasem dobrze jest wiedzieć więcej po to, by móc skierować klienta do lekarza czy specjalisty w danej dziedzinie. Jednocześnie warto zastanowić się nad swoimi słabszymi stronami zarówno merytorycznymi dotyczącymi pracy trenera, ale i tymi, które są gdzieś obok – każdy z nas ma inne np. komunikacja z ludźmi, prowadzenie swojej działalności gospodarczej, organizacja czasu, asertywność itp. Wbrew pozorom to również ważne elementy, które tworzą nasz komfort pracy. I jak najbardziej warto postawić na rozwój i w takich dziedzinach. Bo co z tego, że będziemy wiedzieć wszystko o każdej tkance ludzkiego ciała i recytować z pamięci przyczepy mięśniowe nawet gdy ktoś nas obudzi w środku nocy, jeśli nie będziemy potrafili tej wiedzy w praktyczny sposób przekazać ludziom podczas zajęć? Albo nie będziemy w stanie zaplanować dnia w taki sposób, by znaleźć czas na regenerację – osoba, która u nas ćwiczy wyczuje zmęczenie lub, co gorsza, zniechęcenie.

 

Certyfikaty z ostatnich kilkunastu miesięcy cz. 2.

 

Jestem szkoleniowym freakiem (znam jeszcze kilka takich osób, ale nie wymieniam, żeby kogoś nie pominąć) i interesuję się chyba każdym możliwym zagadnieniem związanym z ruchem i ludzkim ciałem. Uwielbiam brać udział w kilku kursach, czytać pięć książek jednocześnie i konfrontować różne fakty ze sobą. Okres pandemii otworzył nowe możliwości. Dotychczas na szkolenia i warsztaty zazwyczaj trzeba było jeździć po całej Polsce, a czasem zagranicę. Dziś dostęp do różnych materiałów i najlepszych nauczycieli mam online. Oczywiście nic nie zastąpi kontaktu na żywo, możliwości korekty przez dotyk, dokładnego dopytania. Ponadto podróże zawsze są okazją do poznawania nowych miejsc, ludzi, smaków. Aczkolwiek dostęp do wiedzy stał się jeszcze łatwiejszy przy jednoczesnej oszczędności czasu, a nierzadko i pieniędzy (koszty dojazdu, noclegi i odwoływanie swoich treningów czy zajęć). Duże szkolenia rzeczywiście lepiej robić „na żywo”, by skupić się na każdym szczególe czy móc pod okiem nauczyciela przećwiczyć konkretną technikę. Jednak warsztaty, wykłady, webinary, szkolenia uzupełniające w formie online to szansa na uzyskanie wiedzy w najlepszym wydaniu. Można też pozwolić sobie na to, by podobną tematykę „przerobić” w kilku szkołach lub u różnych szkoleniowców. To nie jest strata czasu! Chociażby kwestie związane z mięśniami dna miednicy – zagadnienie szalenie skomplikowane, o którym mówi się coraz więcej – u każdego szkoleniowca można poznać odniesienia do różnych badań, inne ćwiczenia i modyfikacje, a nawet odmienne podejście. Dzięki temu można jeszcze lepiej zrozumieć temat. Jeżeli coś po jednym szkoleniu wydaje się oczywiste i proste, warto poszukać głębiej, by dostrzec złożoność – ciało każdego człowieka jest inne i nie zawsze działa tak samo.

Szkolenia i warsztaty to jedno. Na polskim rynku mamy dostęp do coraz większej ilości specjalistycznych książek. Ponadto coraz prościej zamówić pozycje zagraniczne. Spójrzmy na sam Pilates. W języku polskim dostępnych jest niewiele książek i niestety zdarza się, że niektóre mają niefachowe tłumaczenie przez co mogą być trudniejsze w odbiorze. Jednak już w literaturze zagranicznej (język angielski lub niemiecki) możemy wybierać w dziesiątkach tematów: Pilates w rehabilitacji, dla mężczyzn, w ciąży, po porodzie, dla tancerzy, dla osób jeżdżących konno, na wybranym sprzęcie, dla dzieci, dla osób ze skoliozą itd. Nawet można kupić kolorowankę antystresową zawierającą pilatesowe pozycje. Biblioteka Narodowa przeprowadziła badania czytelnictwa w 2020 roku i wreszcie po kilku latach wskaźnik rośnie (więcej na ten temat TUTAJ). Przynajmniej jedną książkę (w całości lub fragmencie) przeczytało 42% respondentów. Chcę wierzyć, że w tej grupie są trenerzy i każdy sięga po choć jedną publikację specjalistyczną w miesiącu. Literatura (także czasopisma branżowe) to najczęściej wiedza w pigułce – opisująca dokładnie każdy temat od badań przez różne stanowiska aż po omawianie konkretnych ćwiczeń. Krótko mówiąc: warto czytać.

Kolejny sposób na naukę to praktyka własna pod okiem innego nauczyciela, a nawet w samotności. Inna osoba wyłapie nasze błędy, doradzi w jakim kierunku iść, co poprawić, na czym się skoncentrować. Niestety, gdy ćwiczymy sami czasem omijamy ruchy, które stanowią dla nas wyzwanie, albo po prostu są trudne – a nierzadko właśnie ich ciało potrzebuje. Praktyka własna jest ważna przede wszystkim dlatego, że zanim zaproponujemy coś innej osobie warto przećwiczyć to na sobie. Być może nasze odczucie będzie inne niż klienta, ale łatwiej będzie zrozumieć jak dany ruch wykonujemy, jakie mięśnie angażujemy, co się dzieje z powięzią, jaka jest dysharmonia w ciele. Ponadto lepiej dopasujemy wizualizacje, które pomogą klientowi ćwiczyć świadomie.

 

Marta siedzi na macie treningowej

 

I choć sama jestem szkoleniowcem w Harmonii Ruchu (zapraszam  TUTAJ!) wciąż chcę się uczyć. Często mam wrażenie, że im więcej wiem, tym tak naprawdę wiem mniej, ponieważ pojawiają się pytania, na które czasem trudno znaleźć odpowiedzi wśród różnych opinii. Poza tym życie zadziwia i nie jest schematyczne. Staram się podchodzić do treningu nie tylko poprzez pryzmat ciała stricte biologicznie, ale też patrząc na aspekty psychologiczne i socjologiczne. I wciąż pojawiają się klienci, których organizm reaguje na ruch inaczej niż u pozostałych – z powodu chorób, nawyków, braku motywacji, stresu, wsparcia ze strony rodziny. Staram się dowiedzieć dlaczego jest tak, a nie inaczej, bo wtedy dopiero jest możliwa zmiana w ciele. Co z tego, że na zajęciach ktoś opanuje prawidłowe wzorce ruchowe, jeśli nie będzie umiał ich przełożyć na codzienność? Jaki sens ma nauczenie kogoś utrzymywania prawidłowej postawy, jeśli ktoś nie zacznie stosować tego w siedzeniu w samochodzie lub przy biurku? Czy warto robić komuś intensywny trening przez godzinę w tygodniu, skoro oprócz tego ta osoba spędza czas zupełnie nieaktywnie?

Dzięki ciągłej nauce staram się patrzeć na człowieka holistycznie, rozumieć jego problemy wszechstronnie, dobierać ćwiczenia odpowiednio do każdego, uwzględniając rozmaite ograniczenia, podpowiadać jak zmieniać nawyki i jak stać się bardziej aktywnym na co dzień. Czy warto uczyć się wtedy, gdy coraz mniej nas zaskakuje? Tak. Na wielu warsztatach 90% to rzeczy, które są dla mnie oczywiste, ale te 10% to nowości, coś co zmusza do refleksji. Czasem warto pojechać na szkolenie po to, żeby usłyszeć jedno zdanie, które może zachęcić do zastanowienia się. I pewnie tak jest nie tylko w moim zawodzie.

Możesz opublikować komentarz