Moda na Pilates? W Polsce to nic nowego.
Nie wierzyłam, że doczekam czasów, kiedy w Polsce będzie można przeczytać o Pilatesie w najpopularniejszych kobiecych magazynach. A jednak! Od kilku miesięcy zapanowała moda na Pilates i to ten, na dużym sprzęcie. Dodatkowo co chwilę pojawiają się informacje, że celebryci z całego świata wybierają właśnie tę metodę. Niedawno klientka doniosła mi, że ktoś znany ćwiczy codziennie aż dwie godziny.
Jakiś czas temu pisałam o tym, jak dużo studiów Pilates jest w Australii – niemal na każdej większej ulicy kilka. Na naszym podwórku ogromne zainteresowanie pojawiło się dopiero w ostatnich dwóch latach. Podejrzewam, że nie bez znaczenia są czasy pandemii, gdy w okresie lockdownu dostęp do klubów fitness, basenów i innych obiektów został ograniczony. Ludzie zaczęli poszukiwać skutecznych form ruchu, a zarazem bardziej personalnych lub kameralnych. Ponadto wiele osób przeszło na pracę zdalną, co często wiązało się z jeszcze bardziej niż dotychczas siedzącym trybem życia, a Pilates w takiej sytuacji zdaje się być cudownym lekiem. Oczywiście nie prowadziłam badań w tym zakresie, więc trudno powiedzieć, czy to jest przyczyna tak dużego zainteresowania Pilatesem, czy po prostu „nadszedł ten czas”. Co chwilę można też spotkać posty i artykuły, które obalają mity związane z Pilatesem. I rzeczywiście promocja takiego treningu na dużym sprzęcie temu sprzyja, bo ćwicząc na reformerze czy wunda chair od razu znikają przekonania na temat tego, że Pilates to „takie rozciąganie” lub „relaksacyjny trening z piłką dla seniorów”. Dla wyjaśnienia: Pilates to także w pewnym sensie rozciąganie, ale bardziej elastyczność, uruchomienie całego ciała w równowadze, a dla starszych osób również będzie wskazany. Natomiast jednocześnie jest to jeden z najbardziej wszechstronnych treningów jakie istnieją i każdy człowiek może wynieść z niego korzyści na danym etapie swojego życia. Po prostu można bardzo szybko wyłapać to, co jest w dysharmonii, co jest najsłabszym punktem i nad tym pracować.
Parę lat temu podczas treningu w studiu BoSo w Warszawie u Katarzyny Zawadzkiej.
Mogłoby się zatem wydawać, że studia Pilates w Polsce to nowość, ale nic bardziej mylnego! W 2004 roku w Warszawie pojawiło się Diamond Pilates założone przez siostry Bożenę i Ilonę Włodarczyk. „Powstaliśmy, gdy w Polsce pilates nie był znany, stąd też potrzeba kształcenia się za granicą. Z zamiłowania i chęci dotarcia do źródła tej metody kończyłyśmy szkolenia w różnych szkołach, a by w przyszłości stworzyć Akademię (…)” – czytamy na ich stronie. W podobnym okresie pojawiła się szkoła Open Mind, a uczyć przyszłych polskich instruktorów zaczęła Bogna Janik-Forbes. I choć wydaje się, że było to niecałe 20 lat temu, realia były zupełnie inne. Posiadanie reformera, cadillaca czy nawet mniejszych sprzętów jak spine corrector wydawało się czymś niemal nieosiągalnym. Pamiętam jak początkowo marzyłam o tym, by mieć na którychś grupowych zajęciach tyle długich rollerów, żeby każdy mógł mieć jeden tylko dla siebie, a co dopiero myśleć o sprzęcie dużo droższym i sprowadzanym z zagranicy. I dlatego większość nauczycieli zaczynała szkolić się z treningu Pilates na macie, choć tak naprawdę nie powinno się tego dzielić, bo sprzęt pomaga lepiej zrozumieć i poczuć w ciele to, co robi się na macie. Nie bez powodu można spotkać się z twierdzeniem, że Pilates to system. A żeby system działał powinny być wszystkie narzędzia. Co nie zmienia faktu, że wiele osób Pilates poznało w klubach fitness podczas prozdrowotnych treningów z wykorzystaniem maty i nie miało pojęcia, że jest oprócz tego „coś więcej”. Sama przez wiele lat prowadziłam zajęcia w ten sposób (bo w Lublinie pierwsze studio Klasyczny Pilates powstało niespełna cztery lata temu), a wyjazd do Warszawy czy Krakowa, by potrenować u kogoś na sprzęcie był dla mnie sporym wydarzeniem. Obecnie studia w Polsce może nie wyrastają jak grzyby po deszczu, ale oferta jest szeroka: od tych, gdzie możemy trenować klasycznie przez te które łączą metodę Pilates z innymi technikami ruchu (jogą, baletem) oraz z fizjoterapią. Nauczycielami Pilates zostają już nie tylko dawni instruktorzy fitness, ale też tancerze lub po prostu pasjonaci aktywności fizycznej i biomechaniki oraz osoby, które zajmują się terapią manualną.
Marta Wawszczyk prowadzi we Wrocławiu studio Sofa, szkołę My Pilates Methods i organizuje konferencje, na które zaprasza nauczycieli z całego świata. Jak wyglądała jej droga? „Na początku 2015 roku pracowałam w Life Fitness Academy, której właścicielem był dystrybutor Peak Pilates na Polskę. Aby łatwiej było nam sprzęt sprzedawać-wstawiono go do mojego studia fitness. Zostałam szczęśliwą posiadaczką dwóch reformerów, dwóch krzeseł, beczki, spine correctora i ped-o-pul, które zmieściłam na 15m2 i nie za bardzo wiedziałam co z nimi zrobić.
Pierwsze sprzęty Marty Wawszczyk.
Pierwsze sprzęty Marty Wawszczyk.
Nie prowadziłam wtedy treningów personalnych, tylko grupowe zajęcia fitness, a pokój z tymi maszynami był jak świątynia. Po kilku miesiącach z kredytem pod pachą postanowiłam skończyć Fletcher Pilates School i poznać się z tym dziwnym sprzętem, który się kurzył. W małym pokoiku odbywały się zajęcia w grupach pięcio i sześcio-osobowych i… nikomu nie przeszkadzał brak miejsca, każdy był zachwycony. Kilka miesięcy później zaprosiłam po raz pierwszy do Polski (notabene na event dla trenerów personalnych) Jacobo Gomeza Vazqueza, którego poznałam na kursie Fletchera i wtedy pierwszy raz odbyły się warsztaty pilatesu klasycznego na sprzęcie w moim studio. Niedługo minie 7 lat odkąd pracuję na sprzęcie. Fitness rzuciłam, pilates został a wraz z nim te same osoby, które wtedy ćwiczyły ze mną w tym małym pokoiku, a co lepsze, trzy z nich pracują jako instruktorki pilatesu w moim studio.”
Warsztaty z Jacobo.
Magda Nowak jest znana jako szkoleniowiec, który uczy jak metodą Pilates pomagać ludziom z konkretnymi schorzeniami. W jej podejściu bardzo ważna jest fizjoterapia. Jest właścicielką studia Movimento Pilates w Łodzi. Swój pierwszy reformer kupiła w 2010 roku od firmy Prefer Fitness, a niecałe dwa lata później już pięć reformerów z wieżą od Eliny. „Szkoliłam się u Teresy Kryszkiewicz, to były moje pierwsze podstawowe nauki z reformera, a potem już w Stott Pilates (2012, 2013). Gdy miałam tylko jeden reformer to robiłam na nim treningi z klientami personalnymi. Gdy kupiłam kolejne okazało się, że uczestnicy zajęć grupowych na macie chcieli spróbować. Nie robiłam żadnych promocji, specjalnych ofert itd. Wieści same się rozeszły”.
Magda Nowak z archiwum.
Historia nauczycieli Pilates, którzy w Polsce mają wieloletnie doświadczenie jest często podobna. Zaczynaliśmy od prowadzenia zajęć fitness, nieszczególnie wiedząc czym jest sam pilates. Okazywało się, że potrzebujemy czegoś więcej, bo klienci zgłaszali problemy ze zdrowiem, kontuzje i nie zawsze „aerobik” był dobrym rozwiązaniem. Szukaliśmy bardziej szczegółowych, precyzyjnych, świadomych metod pracy. Sam trening na macie pozwalał uzmysłowić sobie jak wiele naturalnych zdolności odbiera nam siedzący tryb życia, stres, przemęczenie. Jednak często dopiero dołożenie do tego pracy na sprzęcie pozwalało zrobić duży progres. To wszystko się po prostu uzupełnia, bo jeśli pewien ruch nie wychodzi na jednym sprzęcie można spróbować go wykonać na kolejnym i jeszcze na następnym, aż nagle odnajdzie się nieznane dotychczas połączenie w ciele (a może trochę w głowie?). Zadziwiające jest to, że Joseph Pilates swoją metodę stworzył kilkadziesiąt lat temu, a jednak znakomicie sprawdza się również dziś dzięki zastosowaniu sprężyn, które dają opór progresywny oraz kształtom łuków – w ten sposób można pracować jednocześnie nad wzmacnianiem i elastycznością. Wielu z nas szkoliło się zagranicą, bo w Polsce nie było tak szerokiego dostępu do sprzętu. Przywoziliśmy stamtąd lub zamawialiśmy książki anglojęzyczne (i w sumie dalej to robimy, bo pilatesowej literatury po polsku wciąż jest tyle co kot napłakał, a często jeszcze z nienajlepszym tłumaczeniem). Dziś dostęp do wiedzy jest, ale to nie oznacza, że wszystko się zmieniło. Nadal, by być dobrym nauczycielem trzeba czytać, obserwować treningi innych, spędzić setki godzin na własnej praktyce, doszkalać się, zadawać pytania. Co ważne, przez lata wykonując nawet te same ćwiczenia można nie tylko dostrzec zmiany w swoim ciele, ale przede wszystkim im dalej, tym więcej nauki o tym, jak wiele jeszcze jest do odkrycia, jakie znaczenie ma każdy detal.
Kiedyś reformer był marzeniem nauczyciela Pilates, dziś niektórzy klienci kupują taki sprzęt nawet na swój prywatny użytek. Zresztą… sam Joseph Pilates wunda chair wymyślił w taki sposób, że stawiając je do góry nogami może służyć jako zwykłe krzesło do czytania prasy lub oglądania telewizji, a po odwróceniu szybko można na nim wykonać serię ćwiczeń. Obecnie jest coraz więcej opcji treningu. Tą przynoszącą najwięcej efektów jest solo z nauczycielem, bo wtedy można dogłębnie zrozumieć każdy ruch i idealnie dopasować wszystko do potrzeb konkretnego ciała. Powstają już jednak studia np. z 10 reformerami, w których ćwicząc w grupie można pracować nad kondycją i mieć z tego sporo radości. W Australii taki format jest bardzo popularny, chociażby dlatego, że dostęp do takiego treningu ma już właściwie każdy. Coraz częściej można wybierać studio, w którym chcemy ćwiczyć także pod kątem wystroju. Owszem, wielu osobom maszyny/aparaty/sprzęty Pilates wciąż kojarzą się z salą tortur, bo są łańcuchy, sprężyny, metal, a nawet futerka. Tylko, że te „tortury” mogą odbywać się w otoczeniu roślin, pięknych obrazów, industrialnym wnętrzu, stylach boho, skandynawskim, vintage, glamour albo z oknem z widokiem na las lub morze. Wyjście do studia powinno być tym momentem, kiedy robimy coś dla siebie, więc wspaniale, jeśli w takim miejscu będziemy czuć się dobrze. Tylko wróćmy do pierwszej części tego zdania: robimy coś dla siebie. Patrząc na portale społecznościowe można odnieść wrażenie, że Pilates na maszynach to tylko piękne, niemal okładkowe ciała w designerskich kombinezonach wykonujące nienagannie świece i szpagaty. Owszem, dzięki tej metodzie ciało się zmienia i wysmukla, ruchy stają się płynne, pełne wdzięku, przybywa nam ze dwa centymetry wzrostu, znikają zgarbione plecy, ale tak naprawdę to ciężka praca. Wiele korzyści może dać już sam footwork, z boku wyglądający jakby się tylko leżało i nic nie robiło. Prawdziwa siła tkwi czasem w małych, niemal niedostrzegalnych ruchach, tych, których często nawet nie da się pokazać na zdjęciu, bo trzeba je poczuć. Liczy się precyzja, zrozumienie ciała, systematyczność i słynna pilatesowa rutyna. Pilates jest dla każdego, kto chce to poczuć, ale nie ma drogi na skróty. Każdy z nas jest w innym momencie i to, co dla kogoś obok jest proste, akurat dla nas może stanowić nietuzinkowe wyzwanie.
Podczas nauki u Bogny Janik-Forbes prowadzę trening w australijskim Perth.
Choć specjalizuję się w pracy na sprzęcie, do dziś nie zrezygnowałam z zajęć grupowych w klubach czy domach kultury, bo wiem, że w ten sposób mogę również promować prozdrowotny styl życia. Natomiast jeśli ktoś chce posmakować pracy na łóżkach, krzesłach i beczkach zapraszam na spotkania ze mną w lubelskich studiach Klasyczny Pilates (ul. Niecała) i Ogród Pilates (ul. Owocowa).