Wakacje w Katowicach, czyli trener na urlopie
Trwają wakacje, więc ten wpis będzie „urlopowy”. To szczególny czas dla każdego trenera: w klubach i studiach zawsze jest trochę mniej osób, bo ludzie mają wyjazdy, wybierają aktywności na świeżym powietrzu itd. Tylko każdy medal ma dwie strony. Ruszamy się więcej, ponieważ dłuższe dni sprzyjają spacerom, jeździe na rowerze czy pływaniu w morzu lub jeziorach. Jednocześnie łatwiej pozwolić sobie na lody, lampkę wina (jedną?), kiełbaskę z ogniska, jedzenie na mieście. Dlatego często klienci, którzy wracają na zajęcia jesienią mówią, że przybyło kilka kilogramów, a kondycja spadła. Oczywiście wakacje są po to, żeby wrzucić na luz. Sama nie wyobrażam sobie podróży bez poznawania smaku lokalnych specjałów, chętnie odwiedzam kawiarnie, w których zdarza mi się zjadać ciastka lub desery z cukrem bez wyrzutów sumienia, a nawet z radością. Problem zaczyna się wtedy, gdy wakacje zupełnie zmieniają nasz styl życia, czyli rezygnujemy z treningów, a na co dzień jemy więcej niż zwykle. Zdarza się też, że odkładamy ćwiczenia na tydzień lub dwa, a potem jakoś trudno wrócić i przerwa wydłuża się do kilku miesięcy. Inni z kolei chcą wykorzystać wolny czas i trenują więcej i intensywniej. Jak we wszystkim, warto znaleźć złoty środek: pozwolić sobie na relaks i cieszyć się chwilą, ale jednocześnie zrównoważyć to aktywnością. Regeneracja jest tak samo (a czasem nawet bardziej) ważna jak ćwiczenie. Progres przychodzi wtedy, gdy ciało i umysł są wypoczęte. Wakacje mają natomiast niepodważalną zaletę: można uciec od rutyny zwykłego dnia i spróbować innych form aktywności. Dzięki temu również można poprawić swoje wyniki lub samopoczucie.
Na przykładzie moich tegorocznych wakacji pokażę Wam jak odpoczywać, a jednocześnie być aktywnym. Oczywiście każdy lubi inną formę relaksu i trzeba podążać za tym, czego sami potrzebujemy. Aczkolwiek mam nadzieję, że zainspiruję kogoś do poznawania miejsc nieoczywistych. Przed urlopem co chwilę ktoś pytał mnie dokąd wyjeżdżam. Odpowiedź „do Katowic” spotykała się z dziwnym uśmiechem albo pytaniem „po co?”. Od lat jeżdżę tam, gdzie nie ma tłumu. Trójmiasto kocham, ale poza szczytem sezonu. Nie wyobrażam sobie stania w kolejce na Giewont, wakacyjnego hałasu we Władysławowie, szukania wolnego stolika w restauracji itd. W Polsce jest mnóstwo niezwykłych miejsc wartych odwiedzenia – chociażby Górny Śląsk, który wbrew powszechnej opinii jest bardzo zielony. Dlatego w dzisiejszym wpisie sporo zdjęć, choć zachęcam do odwiedzenia na żywo. O tym w jak mało znane miejsca trafiłam świadczą wyniki quizów, które robiłam na Facebooku. Katowice przez moich znajomych były rozpoznawane jako Wrocław lub Szczecin, Ząbkowice Śląskie jako Toruń, a masyw Śnieżnika znany był tylko tym, którzy kiedyś tam byli.
Ale po kolei. Wakacje muszą trochę trwać, żeby organizm przyzwyczaił się do odpoczynku, a umysł oderwał się od codziennego stresu. Jak to sprawdzić? Na przykład monitorując swój sen. Zazwyczaj dopiero po kilku dniach zaczynamy spać tyle ile nasze ciało potrzebuje. Jednocześnie to dobra okazja do tego, by sprawdzić ile śpimy od poczucia wieczornego zmęczenia do naturalnego obudzenia rano bez nastawiania budzika. Takie wyciszenie i uregulowanie często przychodzi dopiero po kilku dniach, nieraz nawet po tygodniu. W miarę możliwości dobrze jest kłaść się do łóżka zawsze o podobnej godzinie. Mój uregulowany sen podczas urlopu wygląda tak:
Moje wakacje trwały 14 dni. Pierwsza połowa to absolutna cisza, czas na czytanie książek i stan prawie offline w Kotlinie Kłodzkiej. Druga część to Katowice, Gliwice, Zabrze, czyli stricte miejsko i tu już prowadziłam trochę zajęć online, bo kiedy praca jest pasją to można ją wykonywać także w wakacje. Średnia dzienna kroków to około 20 tysięcy – dla mnie niewiele, ale po pierwsze miał być wypoczynek, a po drugie w czasie upałów warto zachować zdrowy rozsądek. Natomiast rzeczywiście spacery na urlopie pozwalają mi być aktywną, a jednocześnie nie doprowadzać do przemęczenia. Ponadto ze względu na to, że z racji wykonywanego zawodu ćwiczę codziennie, w czasie wakacji tego nie robię – po to, żeby mięśnie mogły w pełni się zregenerować. Natomiast klientów zachęcam do zrobienia sobie sesji Pilates lub stretchingu raz na kilka dni, najlepiej na łonie natury. Wakacje to też świetny czas na medytację, trening autogenny Schultza, relaksację Jacobsona, pracę z oddechem lub wykonanie ćwiczeń w rytmie slow. Chodzi o to, żeby zwolnić i oderwać się od codziennego biegu. Jeżeli nauczymy się tego w czasie wolnym, po powrocie łatwiej będzie radzić sobie ze stresem np. w pracy.
Miejsca, do których trafiłam w tym roku – polecam je szczerze. Być może nie każdy musi na wakacjach codziennie odwiedzić kilka punktów, ale te warto wziąć pod uwagę.
Ząbkowice Śląskie – urokliwe miasteczko, w którym ślady historii można dostrzec na każdym kroku. Charakterystyczne są krzywa wieża i ratusz, ale też… laboratorium Frankensteina. Dawniej miasto nosiło nazwę właśnie Frankenstein, ale kryje też mroczną historię – to tu w XVII wieku posądzono grabarzy o sprowadzenie i rozprzestrzenianie epidemii, a następnie skazano ich na śmierć, torturowano, okaleczono i spalono na stosie. W Ząbkowicach oprócz strasznych opowieści można wybrać się do ładnego parku i zjeść smaczne lody.
Międzygórze – miejscowość, z której można ruszyć na Śnieżnik, a w niej samej podziwiać drewniane domy w stylu szwajcarskim i norweskim. Wrażenie robi też 22-metrowy wodospad Wilczki, który dzięki niedawno wyremontowanym schodkom da się oglądać z każdej strony. Nie można nie odwiedzić też kamiennej zapory wodnej. Sam masyw Śnieżnika to wspaniałe miejsce dla tych, którzy chcą pochodzić po górskich szlakach w środku sezonu właściwie nie spotykając ludzi. Całkiem niedaleko jest Trójmorski Wierch, na który można wejść niemal w zupełnej samotności. Niestety nie można skorzystać z wieży widokowej, ale i bez tego jest co oglądać.
Na Dolnym Śląsku nie brakuje miejsc odrestaurowanych, ale warto przyjrzeć się tym, które powoli się odradzają jak chociażby monumentalny zamek w Międzylesiu.
Nie można pominąć też Bystrzycy Kłodzkiej, miasta z ogromnym potencjałem, bo takiej zabudowy tarasowej próżno szukać gdziekolwiek indziej. Turystów jest niewielu, wszystko płynie tu powoli, a szukanie dawnych murów obronnych, zaułków, ukrytych między kamienicami przejść ze schodkami może sprawiać wielką frajdę. I ciekawostka, w kawiarni Pudrowa na Rynku można zjeść dwa ciastka, wypić wodę i kawę za 22 zł(!).
A Górny Śląsk? Punkty obowiązkowe Muzeum Śląskie, Spodek, palmiarnia i radiostacja w Gliwicach – to oczywiste. Jednak, by poczuć to miejsce najlepiej wybrać się do katowickiego osiedla Nikiszowiec – wybudowanej na początku XX wieku kolonii robotniczej dla górników – ceglane bloki, z czerwonymi parapetami, niezwykłymi detalami architektonicznymi. Przy okazji można posłuchać gwary, skosztować lokalnych specjałów, a w muzeum zobaczyć jak kiedyś wyglądał wystrój śląskiego mieszkania.
By pozostać w industrialnym klimacie można przespacerować się do przepięknie odnowionej Fabryki Porcelany. Wyroby można kupić – oprócz pięknych filiżanek, talerzy, karafek, są i takie z Bebokiem, Strzygą lub Utopkiem.
Postacie ze śląskich legend znajdziemy w sklepie z pamiątkami Gryfnie, ale też w Sztolni Królowa Luiza w Zabrzu – tu płynie się pod ziemią łódką przez godzinę, a gdy robi się ciemno Utopek i Skarbnik rozmawiają ze sobą (naprawdę!). Oprócz tego do zobaczenia są jaskiniowe nacieki, a przewodnik opowiada o pracy górników już podczas spaceru korytarzami pod Zabrzem.
A jeśli chodzi o kopalnie, tuż obok koniecznie trzeba zajrzeć do Guido, a na Dolnym Śląsku dowiedzieć się czegoś o wydobyciu uranu w Kletnie lub Kowarach.
Zresztą historia wydobycia tego minerału w Sudetach jest dość krótka: dotyczy końca lat 40. i początku 50. ubiegłego wieku. Wszystko było owiane wielką tajemnicą, tereny kopalni chronione i niedostępne, a urobek trafiał do ZSRR. A co z radioaktywnością? Licznik Geigera pokazuje, że istnieje, ale… swego czasu w nieczynnych sztolniach zorganizowano uzdrowisko, a popularnością cieszyło się szkło uranowe. Więcej nie zdradzę – warto przyjechać i poznać tajemnice.
Podziemne wycieczki mogą okazać się zbawieniem w czasie upałów: temperatura tam wymaga założenia polaru lub kurtki. Ponadto na Dolnym Śląsku wszyscy zainteresowani historią II wojny światowej powinni odwiedzić kompleks Riese. W sumie pod ziemią można przejść wiele kilometrów.
Tylko, że aglomeracja śląska to nie same kopalnie, huty i fabryki. Owszem, dla fanów architektury industrialnej to raj, ale tak naprawdę znajdziemy tu też mnóstwo miejsc zielonych. Sam Park Śląski można zwiedzać godzinami – znakomita lokalizacja do biegania czy jazdy na rowerze. Centrum Katowic to chociażby leżaki pod palmą, ale też odrestaurowane kamienice, mnóstwo knajpek, kafejek i restauracji, w których słychać międzynarodowe towarzystwo.
A jedzenie? Zazwyczaj w kawiarniach i restauracjach. Lubię próbować to, co jest charakterystyczne dla danego regionu czyli na Dolnym Śląsku smażony ser. Rolady z modrą kapustą i kluskami na Górnym Śląsku nie jem, bo to smak z dzieciństwa, który znam aż za dobrze. Na wakacjach nie liczę kalorii, nie stosuję konkretnego harmonogramu spożywania posiłków, nie pomijam cukru i choć na co dzień jem mało mięsa, na urlopie czasem sobie na to pozwalam. Staram się tylko nie najadać na wieczór. Co szczególnego mogę polecić?
– Karczma Kresowianka w Ząbkowicach Śląskich – usytuowana tuż obok dworca PKS, w niewielkim lokalu, za to ze specyficznym klimatem. Kuchnia kresowa i kaukaska tworzona z sercem.
– Prodiż Bistro w Fabryce Porcelany w Katowicach – dania w nowoczesnym stylu i w pięknej scenerii odrestaurowanej fabryki.
– Kafej w Katowicach – niedaleko Spodka, świetne śniadania, pyszne desery. Nie, to nie pizza – to omlet.
– Browar Przystań w Chorzowie – usytuowany nad wodą w Parku Śląskim. Piwa dopasowane do potraw, a dania nie tylko smaczne, ale też pięknie podane. Tu akurat halibut na czarnym ryżu.
– Dobry Zbeer w Gliwicach – jeśli ktoś lubi piwo craftowe to wybór jest ogromny.
Odwiedziłam jeszcze mnóstwo innych miejsc i mogłabym o nich dużo napisać, ale nie chcę Was zanudzać, bo blog ma dotyczyć głównie aktywności. Zachęcam do poszukiwań. Nie zawsze trzeba korzystać z przewodników turystycznych. Czasem warto kierować się tabliczkami ustawionymi przy drogach, posłuchać lokalnych rekomendacji i przespacerować kilkadziesiąt kilometrów. W takich warunkach kalorie spala się (a potem uzupełnia) z przyjemnością.